54 kilo na litrowej SV  
  Woow, nieźle będzie przyśpieszać i nawet Słoniu nie dogoni 
 Co do porad to El Grande dobrze gada i ja pod tym się podpisuję.   Ciśnij NFU i jakoś będzie.
Na chleb masz a na SV już wydałeś i żyjesz to i przeżyjesz dalej a marzenia będą pod ręką.
  Trochę na śrubkach ręka ale zagoi się i do wesela śladu nie będzie.
  Raz opylisz sprzęta to zaistnieje ryzyko że twój sposób myślenia ulegnie zmianie i potem żeby powrócić będziesz ponosił większe koszty.
  To trudne
A w życiu nie ma nic ważniejszego niż realizacja marzeń.  Coś o tym wiem, uwierz mi.
 A mając tyle lat na karku ile mam to niestety muszę przyznać że zbyt wiele żałuję z tego czego nie zrobiłem wcześniej.
Jak to ktoś napisał:
za dwadzieścia lat najbardziej żałuje się tego czego nie zrobiło się wcześniej.
ed.
muszę coś napisać.  Będzie mało składnie i pod wpływem emocji
..
tak np. kilka lat temu gdy wracałem do motocykli po wielu latach przerwy. Wracałem bo cały czas gdzieś tam w duchu jakiś plan był, żeby gdzieś pojechać i coś zobaczyć.  W końcu zlepiłem jakąś SV-ke i nie będę ukrywać że to był budżetowy zakup.   Budżetowy bo życie ciągle wymuszało poświęcanie środków na coś innego.  Co tu dużo pisać, prawie każdy to zna a ten co nie zna to nie udziela się na takich forach jak to. 
 Potem urodził się wspólny pomysł z moją panią którą poznałem ją tutaj w UK po moim przybyciu do tego kraju.  Któregoś dnia pojechałem do Lidla na zakupy a na parkingu kręcił się jeden koleś z paleciakiem targając towar z ciężarówki.  On miał pod górkę i zeza, ja z górki i ciągle jeszcze samochód na niemieckich blachach i nie dokońca przyzwyczajony do wszystkiego na odwrót.
 Nasze zaś wspólne manewry zakończyły się tym że faszystowski samochód staranował paletę pełną słoików z marmeladą. Ja głupa palę >ich nicht verstehen<  w nadzieji że rozejdzie się po kościach.
  A gdzie tam  

   zadzwonili na gliny 

  Czekałem na radiowóz ze dwie godziny.  W końcu przyjechał, z jedną policjantką w środku.
Gdy ją zobaczyłem to dosłownie wszystko przestało się dla mnie liczyć wtedy, że już o tej marmeladzie nie wspomnę.  No ale jak to polak, dalej głupa palę po helmucku.  Nawet coś mi się powiedziało typu że jeżeli o mnie chodzi to może mnie zakuć i robić co zechce. Pewien że mnie nie rozumie.
  Ta policjantka oczywiście.
Ona sobie pogadała z tym kolesiem co jedno oko na nas a drugie na kaukaz po czym całkiem normalnie  do mnie po niemiecku że za te słoiki trochę muszę zabulić.
 Normalnie mnie  
 I to bynajmniej nie tą marmeladą.  Zabuliłem wtedy za większą jej ilość niż w życiu zeżrę. 
 No ale za to poznałem policjankę, która do UK przyjechała z Canady na studia i już została.
A urodziła się w Canadzie dlatego że jej matka dała drapaka kiedyś z CCCP chowając się na statku kanadyjskich linii.
 W moim zyciu zaś tak się złożyło że zawsze chciałem nauczyć się rosyjskiego, co wyszło mi dosyć dobrze.  Chyba jedyne w życiu zresztą.
  Jakoś tak wyszło na tym parkingu z ta policjanką że w końcu nie wytrzymała tej powagi którą sprawowana przez nią funkcja wymagała i roześmiała się do łez.
Oczywiście ze mnie tak śmiała się.   Od słowa do słowa szybko doszło do tego że poza niezłym niemieckim mówi jeszcze po rosyjsku.
A gdy ja się odezwałem do niej to już poszło z górki.
Sprawy nabrały obrotu i wkrótce doszło do tego że wspólnie kupiliśmy wypaśny telewizor plazmowy, który do tej pory stoi i był włączony tylko kilka razy.   Musiała mnie w końcu uczyć angielskiego.
Z francuskim akcentem  
   Byliśmy nieustannym obiektem drwin jednego ze znajomych. Trevor  ciagle powtarzał:
Eeee, Rob.  Ty se daj spokój z tą kanadyjką.  Bo wiesz, ona tam u siebie to zamiast kota czy psa to trzyma białego niedźwiedzia w domu.   I sople tam zwisają chyba z sufitu.  Czuję jak mnie zamraża gdy tylko na mnie spojrzy.  Normalnie lód mnie przenika gorzej niż przy mojej żonie. 
 Poza tym, kto to widział?  Laska gliniarz, gada z francuskim akcentem!  Mało tego, tam u siebie to przecie cały czas nawija po francusku. 
I poza tym co to do cholery ma być?  Jest z Canady a ma tą samą królową co ja?
To się w pale nie mieści 
   Ja zaś w końcu poczułem że żyję.  Nawet za jednym zamachem zdobyłem rodzinę i w Canadzie i w Rosji.
Właśnie tam chcieliśmy jechać i ciągle to odkładali.
  Cztery lata temu mój sopelek lodu wsiadł w samolot.  Poleciał na święta do mamy.
Dostałem sms-a że jest już na miejscu i wsiada do taksówki.
Dwie godziny potem dostałem telefon.
Było ślisko na drodze.  Na łuku ciężarówka wypadła ze swojego pasa i zderzyła się z taksówką.
 Pasażer i kierowca zginęli.
Ja też wtedy zginąłem.
  Teraz mam trzy motocykle które moga jechać do Rosji.  Jeden nawet z powodzeniem we dwoje.
Ale nie pojedziemy razem.
Pojadę sam, bo kiedyś obiecałem komuś kto miał marzenia.